A podobno jest gdzieś ulica

„A podobno jest gdzieś ulica
(lecz jak tam dojść? którędy?)
ulica zdradzonego dzieciństwa,
ulica Wielkiej Kolędy.
Na ulicy tej taki znajomy,
w kurzu z węgla, nie w rajskim ogrodzie,
stoi dom jak inne domy,
dom, w którymżeś się urodził.
Ten sam stróż stoi przy bramie.
Przed bramą ten sam kamień.
Pyta stróż: «Gdzieś pan był tyle lat?»
«Wędrowałem przez głupi świat».
Więc na górę szybko po schodach.
Wchodzisz. Matka wciąż taka młoda.
Przy niej ojciec z czarnymi wąsami.
I dziadkowie. Wszyscy ci sami.
I brat, co miał okarynę.
Potem umarł na szkarlatynę.
Właśnie ojciec kiwa na matkę,
że już wzeszła Gwiazdka na niebie,
że czas się dzielić opłatkiem,
więc wszyscy podchodzą do siebie
i serca drżą uroczyście,
jak na drzewie przy liściach liście.
Jest cicho. Choinka płonie.
Na szczycie cherubin fruwa.
Na oknach pelargonie
blask świeczek złotem zasnuwa,
a z kąta, z ust brata płynnie
kolęda na okarynie:
LULAJŻE, JEZUNIU
MOJA PEREŁKO,
LULAJŻE, JEZUNIU,
ME PIEŚCIDEŁKO”.

K. I. Gałczyński

Photo by Светлана on Pixabay

Żłóbek w Ogrójcu

Trwa Adwent – czas radosnego oczekiwania. Wszyscy są szczęśliwi, mimo szalejącej epidemii, dzieci radośnie oczekują prezentów, jasełek, wrzucają serduszka z dobrymi uczynkami do koszyczka przed ołtarzem w kościele. Dorośli, zabiegani, ale w radosny sposób, planują Wigilię i kupują ostatnie prezenty. Na ulicach stoją już przystrojone choinki, a z głośników w supermarketach dobiegają dźwięki kolęd. Już zaraz będzie Wigilia, uroczysta kolacja, wspólne wyjście na Pasterkę, a potem dni radosnych spotkań z rodziną. Wszyscy są szczęśliwi, prawda?

Ano nie, nieprawda.

Samotne święta

Są ludzie, dla których ten czas jest czasem samotności. Albo wręcz osamotnienia. Bo nie mają nikogo bliskiego, nie mają rodziny. I nawet jeśli mają jakichś znajomych, przyjaciół, to przecież w święta nie wypada dzwonić czy proponować spotkania. Nie, lepiej zacisnąć zęby i zjeść kawałek makowca z supermarketu, doprawiony słonym smakiem łez. Dla samego siebie nie warto przecież piec, gotować. Bo kto to wszystko zje?

Promykiem światła jest Pasterka. Tyle ludzi, światło, radosny śpiew. Choć przez chwilę można poudawać, że świąteczna radość mnie też dotyczy. Tylko potem trzeba wrócić do pustego domu. I długo patrzyć na migające spokojnie lampki, gdy sen nie chce przyjść, a miejsce po drugiej stronie łóżka jest puste – może od roku, może od dziesięciu, a może od zawsze…

Ten straszny czas świąt

Ale są i inni. Tacy, którzy może marzą o tym, żeby być w te święta sami. Albo po prostu bez kogoś, tego jednego kogoś, kto sprawia, że ten czas staje się czasem strachu i bólu. Są tacy, którzy marzą, żeby choć ten jeden raz, w tym roku, tata czy mąż nie sięgnął po butelkę. Żeby choć raz nie było krzyków, bicia, a potem konieczności ukrywania siniaków albo tłumaczenia się upadkiem ze schodów.

Ogrójec jest i tutaj. Bo i tu jest cierpienie, którym nie ma się z kim podzielić. I – może jeszcze straszniejsze – oczekiwanie na cierpienie, na ból. Strach, kiedy się zacznie.

Znak czasów

I wreszcie są ci, dla których święta miną pod znakiem choroby albo kwarantanny. Też samotnie, bez bliskich, może bez możliwości porozmawiania z kimkolwiek. Może będą siedzieć samotnie i zastanawiać się, co się teraz dzieje na rodzinnym spotkaniu. Czy już podali barszczyk? A może rozpakowują już prezenty? Czy w ogóle ktoś pamięta, że tym razem jednej osoby brakuje? I nawet jeśli zadzwonią z życzeniami, to przecież całą resztę Wigilii trzeba będzie przesiedzieć samemu. Może i z pysznymi potrawami, przywiezionymi przez troskliwych bliskich i zostawionymi pod drzwiami. Ale wciąż w samotności, jedynie w towarzystwie aplikacji, przypominającej co jakiś czas o konieczności zrobienia selfie.

Żłóbek w Ogrójcu

Boże Narodzenie nie dla każdego jest czasem radości. Bywa też czasem najdotkliwszego cierpienia. Żłóbek stoi też w Ogrójcu. A w żłóbku maleńki, samotny Jezusek. Płacze. Bez Maryi, która by go utuliła, bez Józefa strzegącego wejścia, bez królów, bez osiołka, bez pastuszków, bez radości. Ogromna samotność Niemowlęcia, które powinno być radośnie witane na świecie i tulone przez wszystkich. A tymczasem owszem, przyjęcie urodzinowe trwa, tylko wszyscy zapomnieli o Solenizancie.

Nie zapominaj. Wśród tych wszystkich radosnych spotkań i okrzyków przypomnij sobie, co właściwie świętujecie. Czyje Narodziny. A potem popatrz na pozostawione zgodnie z tradycją puste nakrycie i zastanów się, na kogo ono czeka. I czy ten ktoś wie, że może przyjść. Bo może nie wie. Może nie ma odwagi zapukać. Może trzeba po prostu po niego pójść.

Photo by Henryk Niestrój on Pixabay

Przy wigilijnym stole

„Przy wigilijnym stole
Łamiąc opłatek święty,
Pomnijcie, że dzień ten radosny
W miłości jest poczęty;

Że, jako mówi wam wszystkim
Dawne, odwieczne orędzie,
Z pierwszą na niebie gwiazdą
Bóg w waszym domu zasiędzie.

Sercem go przyjąć gorącym,
Na ścieżaj otworzyć wrota —
Oto, co czynić wam każe
Miłość, największa cnota.

A twórczych pozbawił się ogni,
Sromotnie zamknąwszy swe wnętrze,
Kto z bratem żyje w niezgodzie,
Depcąc orędzie najświętsze.

Wzajemne przebaczyć winy,
Koniec położyć usterce,
A z walki wyjdzie zwycięsko
Walczące narodu serce”.

J. Kasprowicz „Przy wigilijnym stole”

Nie nadziewaj mnie!

Z okazji świąt naszła mnie refleksja: czemu ludzie upierają się, żeby innych na siłę uszczęśliwiać?

Zjedz jeszcze!

Podczas tegorocznej Wigilii wybrałam się po dokładkę kutii (u mnie w rodzinie tak się nazywa mak z bakaliami, mój największy przysmak). Przy stole natknęłam się na ciocię, która spytała, czy zjem jeszcze klusek z makiem. Grzecznie podziękowałam – lubię je, ale byłam już najedzona i nawet na kutię skusiłam się bardziej z łakomstwa niż z czegokolwiek innego. Niestety, do cioci to nie przemówiło.
– Ale nie smakuje ci? – zaniepokoiła się.
– Nie, bardzo smakuje.
– No to zjedz jeszcze trochę.
– Nie, ciociu, naprawdę. Poza tym nie lubię zimnych, a już ostygły – naiwnie liczyłam, że ten argument przerwie jałową dyskusję. Niestety, efekt był do przewidzenia.
– To ja ci podgrzeję!
No i na nic się nie zdały protesty (ani krzyczenie: „ale już, nie tak dużo”). Musiałam zjeść. Już właściwie bez apetytu, niemal w siebie wmuszając, bo przecież jak zostawię, to cioci będzie przykro.

Takie sytuacje zdarzają się nie tylko w święta. Mam koleżankę, która zawsze, kiedy mnie zaprasza, kupuje jakieś ciasteczka, słodycze i stawia na stole. A potem co chwilę:
– No ale jedz! Dlaczego nie jesz? – i podsuwa tackę ze słodyczami bliżej.
Argumenty że dziękuję, że się odchudzam, że i tak jestem gruba – nie pomagają. A że zwykle jestem już lekko głodna, a dobre rzeczy stoją i kuszą…

I wreszcie ostatni przykład – moja odwieczna walka z mamą, która kupuje smakołyki. Jak twierdzi – dla siebie, i to jest w porządku, ma prawo. Tylko niestety: kupi, zje jedną czekoladkę, jednego cukierka, jedno ciasteczko… a resztę postawi na stole albo na szafce w kuchni, na widoku. Mimo moich wielokrotnych próśb:
– Schowaj, wiesz że jak stoi na wierzchu to nie wytrzymam i zjem.
A potem pretensje, że jestem gruba. Nie jestem gruba. Jestem nadziewana. Przestańcie mnie nadziewać, to może uda mi się schudnąć.

Silna wola potrzebna od zaraz

Niestety, nie mam silnej woli. Słyszeliście o „Teście Marshmallow”? Kiedyś przeprowadzono eksperyment na grupie przedszkolaków. Przed dzieckiem kładziono piankę Marshmallow, mówiąc mu, że jeśli wytrzyma 5 minut (czy jakiś inny, krótki czas) i jej nie zje, dostanie dwie. Jeśli zje, będzie miało tylko tę jedną zjedzoną. Po czym dziecko zostawiano samo w pokoju. O eksperymencie możecie poczytać w książce Waltera Mischela „Test Marshmallow” (skądinąd bardzo ciekawa pozycja, polecam). W każdym razie wyniki mówiły, że dzieci, które były w stanie poczekać, osiągały w późniejszym życiu dużo więcej. Cóż, ja byłam dzieckiem, które zjadłoby piankę jeszcze przed wyjściem dorosłego 😉 .

W ciągu życia udało mi się wyrobić sobie samokontrolę jeśli chodzi o zmuszanie się do pracy, choć nadal mam problem z odroczoną gratyfikacją. Panowanie nad sobą jeśli chodzi o „nagrody” podtykane pod sam nos niestety nadal mnie przerasta.

Nie kupuj mi słodyczy!

Nie chcę jeść bez opamiętania. Nie chcę być gruba. Więc czemu podtykacie mi słodycze? Czemu kupujecie je na wszystkie możliwe święta, a czasem i bez okazji? Wiem, są tanie i szybkie. Ale naprawdę wolałabym dostać ładną kartkę z ręcznie napisanymi życzeniami. Albo ładny notesik, długopis, ołówek czy inny drobiazg. Czy nawet po prostu życzenia bez żadnego prezentu.

Zaproponuj, ale nie zmuszaj

Ten problem dotyczy nie tylko słodyczy. W moim przypadku tak. Ale ten sam mechanizm działa przy: „ze mną się nie napijesz?” albo „no daj spokój, jeden papieros, co ci szkodzi?”. Nieważne, że ktoś próbuje rzucić palenie albo po prostu nie ma ochoty na kolejny kieliszek czy kaca następnego dnia. Szantaż. Bo będzie mi przykro jak odmówisz. Bo liczy się „ja”, a nie to, czego chce czy potrzebuje drugi człowiek.

I dlatego apeluję – pozwól innym ludziom decydować, czego chcą. Nie namawiaj. Zaproponuj, jeśli uważasz, że tego wymaga grzeczność (choć np. proponowanie papierosa komuś, o kim wiesz, że próbuje rzucić palenie to też wg mnie przesada). Postaw na stole te ciastka. Ale jeśli ktoś nie chce – nie przymuszaj, nie szantażuj. Może ty będziesz się czuł lepiej, bo przecież taki gościnny jesteś, bo nie zostaną ci ciastka, które potem sama zjesz. Ale czy o to chodzi w gościnności, w uprzejmości? Nie każdy ma dość siły woli by odmówić.

Drugi człowiek ma prawo sam decydować o tym, czy ma na coś ochotę. I uszczęśliwianie go na siłę jest po prostu nie fair. Będzie chciał to sam powie albo poprosi.