Usłyszałam niedawno od kolegi, że on się z koleżankami całuje nawet w usta i nikt nie robi z tego problemu. Był zdziwiony, że buziak w kącik ust dla mnie jest czymś zarezerwowanym dla bliższej relacji niż koleżeństwo. Że w moim odczuciu coś znaczy. Nawet by mnie to nie zdziwiło, gdyby nie to, że kolega jest praktykującym katolikiem.
Friends with benefits w wersji Light?
Pierwszą myślą, jaka mi przyszła do głowy (i której nie wypowiedziałam) było – czy te koleżanki zdają sobie sprawę z tego, że są tylko koleżankami? A może wydaje im się, że to początki związku? Że te buziaki oznaczają bliskość inną niż tylko fizyczna?
Nieco wcześniej widziałam opublikowane przez tegoż kolegę zdjęcie z dziewczyną. Wyglądało jak zdjęcie z randki, pojawiły się nawet pod nim komentarze „Ładna z was para”. Komentarze lajkowane przez niego i przez nią. Jednak, spytany przez znajomą, kolega zadeklarował, że to tylko koleżanka, że spotykają się czasem, bo blisko mieszkają, i tyle. I tu znów rodzi się we mnie pytanie – czy ta dziewczyna o tym wie?
Kiedy oznajmiłam, że ja sobie buziaków bez znaczenia nie życzę, spotkałam się z zupełnym brakiem zrozumienia. Zdziwieniem. Nawet komentarzem, że ok, on mnie może w ogóle nie dotykać skoro to dla mnie problem. Tak jakby zupełnie nie potrafił zrozumieć różnicy między koleżeńskim buziakiem w policzek, przytuleniem, a buziakiem świadomie trafiającym blisko ust czy w usta. I nie wiem już, czy to ja jestem z kosmosu, czy on? Czy to kwestia różnicy płci? Wieku (kolega jest 5 lat starszy)? Wychowania? Doświadczeń?
Buziak buziakowi nierówny
W moim odczuciu pocałunki w usta, czy nawet w ich kącik, są zarezerwowane dla relacji bliższych niż koleżeńskie, dla relacji nacechowanych płciowo. To gesty, które mówią coś o uczuciach do drugiej osoby. Może jeszcze nie do końca skonkretyzowanych, może dopiero kiełkujących – ale jednak uczuciach. O chęci zbliżenia. I pozbawione tego rysu, są w moim odczuciu może nie grzeszne, ale po prostu – niewłaściwe.
Oczywiście nie mówię o sytuacjach, kiedy jednorazowo, przypadkiem ktoś źle trafi z buziakiem, bo druga osoba akurat poruszy głową czy coś. Ale nie da się nieświadomie całować tak kogoś na dłuższą metę.
Miejsce pocałunków w zseksualizowanym świecie
Opisany powyżej problem skłonił mnie do rozmyślań nad znaczeniem pocałunków we współczesnym świecie. W świecie, gdzie seks pozamałżeński jest normą, gdzie nie istnieją prawie żadne tabu. Czy pocałunki cokolwiek jeszcze znaczą? W szczególności dla mężczyzn, bombardowanych ze wszystkich stron obrazami nierealistycznych, półnagich piękności, wszechobecnych na billboardach, w telewizji, w internecie, w reklamach… a nawet czasem na ulicach? Ale i dla nas, kobiet, wychowywanych (głównie przez media) w przekonaniu, że jak odpowiednio wcześnie nie pójdziemy z facetem do łóżka, to odejdzie do takiej, która da mu seks?
Może faktycznie jestem nie z tego świata. Ale dla mnie pocałunek, czy nawet zwykły buziak w usta, coś znaczy. Chcę, żeby coś znaczył! Bo jeśli miałby być zwykłym, nieznaczącym gestem, to gdzie miałyby się zacząć gesty, które coś znaczą? Na pocałunku „francuskim”? Na dotykaniu piersi? Na seksie? Czy idąc tą drogą nie dotrzemy do momentu, kiedy nawet seks będzie czynnością fizjologiczną, pozbawioną znaczenia? Czy już tam nie dotarliśmy? Bo przecież dla wielu mężczyzn tak właśnie jest.
Gdzieś trzeba postawić granicę.
Granice
Dziś mężczyzna może mieć wszystko bez związku. Pocałunki, dotyk, często nawet seks. Bo kobieta się boi, że on odejdzie. Że jak nie da mu wystarczająco dużo, to znajdzie się inna, taka, która da. I problem ten, choć na mniejszą skalę, dotyczy również katolików.
Same to sobie zrobiłyśmy. Pozwoliłyśmy, by te granice się przesuwały. A teraz dziwimy się, że mężczyźni nie czują potrzeby wchodzenia w związki. Że nie widzą powodów, żeby dawać kobiecie kwiatki, całować w rękę, otwierać drzwi… Po co mają to robić? Po co im związek, skoro mogą „za darmo” całować się z pięcioma dziewczynami zamiast z jedną. Skoro mogą spać z kilkoma na raz, nikogo nie zdradzając i nie narażając się na niczyje pretensje, bo przecież zawsze mogą powiedzieć, że nie mają wobec nikogo zobowiązań, że niczego nie obiecywali. Bo nie obiecywali. Bo nie wymagałyśmy obietnic, naiwnie licząc, że czułość, pocałunki, seks – są obietnicą.
Tylko że – jak widać – nie są. Dla mężczyzn, a czasem i dla nas, nic nie znaczą. Takie sobie zwykłe gesty, mające dawać przyjemność, i to nie osobie całowanej, a całującej. Pełna koncentracja na samym sobie.
Zawracanie rzeki kijem
Cóż, nie wiem jak wy, ale ja mówię – NIE. Stop. Nie godzę się na seks bez znaczenia, na pocałunki bez znaczenia, nawet na buziaki w kącik ust bez znaczenia. Nie dlatego, że przynajmniej niektóre z tych działań byłyby grzechem. Też, ale przede wszystkim dlatego, że jestem kobietą i mam – chcę mieć – szacunek dla własnego ciała. Szacunek dla dotyku. Szacunek dla gestów symbolizujących bliskość.
Jasne, nie zawrócę świata. Sama jedna nie będę tamą – mogę być tylko kamieniem w tej tamie, kamieniem, który bez innych nic nie zmieni. Ale nie pozwolę światu na przytłumienie mojej wrażliwości. Na zatarcie we mnie granic, które odbieram jako granice czystości. Są rzeczy, które powinny wydarzyć się dopiero po ślubie. Są gesty, które powinny coś znaczyć.
I jeśli mam wybrać między chwilową przyjemnością a Bogiem – wybieram Boga. Nawet radykalnie. Nawet jeśli nikt poza Nim tego wyboru nie zrozumie.
A ty?
A dla ciebie od którego momentu zaczynają się znaczące gesty? Na ile pozwoliłabyś, wiedząc, że mężczyzna nic do ciebie nie czuje? Na ile pozwoliłbyś sobie w stosunku do kobiety, do której nic nie czujesz? Czy buziak w usta albo w ich kącik coś dla ciebie znaczy?