Dusza, śpiewająca tę pieśń, przebyła noc

“Dusza, śpiewająca tę pieśń, przebyła noc. Doszła do celu i do zjednoczenia z Boskim Umiłowanym. Stąd ta pochwalna pieśń nocy – drogi, która doprowadziła do błogosławionego szczęścia. Powtarza radosny okrzyk: «O losie szczęśliwy!». Lecz przeżyta ciemność i lęk nie są bynajmniej zapomniane. Jeszcze można w nich się pogrążyć, oglądając się za siebie”.

św. Edyta Stein “Wiedza Krzyża”

Photo by Joe on Pixabay

Jestem pieśnią, która śpiewa ptaka

“Jestem pieśnią, która śpiewa ptaka.
Jestem liściem, który stwarza las.
Jestem przypływem, co ściąga księżyc.
Jestem nurtem, co ujarzmia piach.
Jestem chmurą, tchnącą wiatru powiew;
ziemią, która daje słońcu blask;
jestem iskrą, która krzesze krzemień.
Dźwiękiem, który kształt formuje rąk.
Słowem, co człowieka wypowiada”.

C. Causley “Jestem pieśnią”, cyt. za C. Funke “Atramentowa śmierć”

Photo by Loretta Tollefson on Pixabay

Pieśń ma była już w grobie, już chłodna

“Pieśń ma była już w grobie, już chłodna, —
Krew poczuła: z pod ziemi wygląda,
I jak upiór powstaje krwi głodna,
I krwi żąda, krwi żąda, krwi żąda.
Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga,
Z Bogiem — i choćby mimo Boga!

I Pieśń mówi: ja pójdę wieczorem;
Naprzód braci rodaków gryźć muszę;
Komu tylko zapuszczę kły w duszę,
Ten jak ja musi zostać upiorem.
Tak! zemsta, zemsta, etc., etc.

Potem pójdziem, krew wroga wypijem!
Ciało jego rozrąbiem toporem,
Ręce, nogi gwoździami przybijem:
By nie powstał i nie był upiorem.

Z duszą jego do piekła iść musim,
Wszyscy razem na duszy usiędziem,
Póki z niej nieśmiertelność wydusim:
Póki ona czuć będzie, gryźć będziem.
Tak! zemsta, zemsta, etc., etc.”.

A. Mickiewicz “Dziady cz. III”, fragment

To jest “pieśń szatańska”, a jednak jest w niej coś, co sprawia, że mi się podoba. Pokazuje drugą, tę negatywną, stronę nieśmiertelności… Ale też to, jak działa w nas grzech – jeśli pod “pieśń” podstawimy właśnie grzech.

Photo by joostrikkerink on Pixabay

Ponad gór omglony szczyt

“Ponad gór omglony szczyt
Lećmy, zanim wstanie świt,
By jaskiniom, lochom, grotom
Czarodziejskie wydrzeć złoto!

Już krasnali działa czar;
W ciszę młotów dźwięk się wdarł,
Tam gdzie mrok pod skałą władnie
I gdzie dziwy drzemią na dnie.

Dawnych elfów możny ród
Złota tu zgromadził w bród
I w podziemnych kuźniach młotem
Z kruszcu miecze kował złote.

Na srebrzystych nitek pas
Nizał błyski lśniących gwiazd,
W złotych koron zaś obręcze
Księżycowe wplatał tęcze.

Ponad gór omglony szczyt
Lećmy, zanim wstanie świt,
By jaskiniom, lochom, grotom
Zapomniane wydrzeć złoto!

Złote harfy leżą wiek,
Gdzie nie kopał żaden człek,
A w nich pieśni drzemie mnogo
Nie słyszanych przez nikogo.

Nagle sosen słychać szum,
Wichrów nocą zawył tłum
I czerwonym, żywym ogniem
Drzewa płoną jak pochodnie.

Gdzieś w dolinie bije dzwon,
Ludzie patrzą z wszystkich stron,
A gniew Smoka ciska gromy
Na struchlałe, kruche domy.

Dymią góry w blasku gwiazd,
Dla krasnali przyszedł czas.
Po pagórkach, po urwiskach
W księżycowych biegną błyskach.

Ponad gór omglony szczyt
Lećmy, zanim wstanie świt,
Żeby wydrzeć lochom, grotom
Nasze harfy, nasze złoto!”

J. R. R. Tolkien “Hobbit, czyli tam i z powrotem”

Photo by Enrique on Pixabay

Ty przychodzisz jak noc majowa

“Ty przychodzisz jak noc majowa,
biała noc, uśpiona w jaśminie,
i jaśminem pachną twoje słowa,
i księżycem sen srebrny płynie,

Płyniesz cicha przez noce bezsenne
– cichą nocą tak liście szeleszczą-
szepcesz sny, szepcesz słowa tajemne,
w słowach cichych skąpana jak w deszczu…

To za mało! Za mało! Za mało!
Twoje słowa tumanią i kłamią!
Piersiom żywych daj oddech zapału,
wiew szeroki i skrzydła do ramion!

Nam te słowa ciche nie starczą.
Marne słowa. I błahe. I zimne.
Ty masz werbel nam zagrać do marszu!
Smagać słowem! Bić pieśnią! Wznieść hymnem!

Jest gdzieś radość ludzka, zwyczajna,
jest gdzieś jasne i piękne życie.
Powszedniego chleba słów daj nam
i stań przy nas, i rozkaż – bić się!

Niepotrzebne nam białe westalki,
noc nie zdławi świętego ognia –
bądź jak sztandar rozwiany wśród walki,
bądź jak w wichrze wzniesiona pochodnia!

Odmień, odmień nam słowa na wargach,
naucz śpiewać płomienniej i prościej,
niech nas miłość ogromna potarga.
Więcej bólu i więcej radości!

Jeśli w pięści potrzebna ci harfa,
jeśli harfa ma zakląć pioruny,
rozkaż żyły na struny wyszarpać
i naciągać, i trącać jak struny.

Trzeba pieśnią bić aż do śmierci,
trzeba głuszyć w ciemnościach syk węży.
Jest gdzieś życie piękniejsze od nędzy.
I jest miłość. I ona zwycięży.

Wtenczas daj nam, poezjo, najprostsze
ze słów prostych i z cichych – najcichsze,
a umarłych w wieczności rozpostrzyj
jak chorągwie podarte na wichrze.”

W. Broniewski “Poezja”

Photo by Yuri on Pixabay

Kla­ska­niem ma­jąc obrzę­kłe pra­wi­ce

“Kla­ska­niem ma­jąc obrzę­kłe pra­wi­ce,
Znu­dzo­ny pie­śnią, lud wo­łał o czy­ny;
Wzdy­cha­ły jesz­cze do­rod­ne waw­rzy­ny,
Ko­na­ry swe­mi wie­trząc bły­ska­wi­ce —
Było w oj­czyź­nie lau­ro­wo i ciem­no
I już ni miej­sca da­wa­no, ni go­dzin
Dla nie­cze­ka­nych po­wić i na­ro­dzin,
Gdy Boży pa­lec za­świ­tał nade mną;
Nie zda­jąc licz­by z rze­czy, któ­re czy­ni,
Żyć mi roz­ka­zał w ży­wo­ta pu­sty­ni.

Dla­te­go od was, o lau­ry, nie wzią­łem
List­ka jed­ne­go, ni zą­becz­ka w li­ściu,
Prócz może cie­niu chłod­ne­go nad czo­łem
(Co nie na­le­ży wam, lecz słoń­ca przyj­ściu);
Nie wzią­łem od was nic, o wiel­ko­lu­dy,
Prócz dróg, za­ro­słych w pio­łun, mech i sza­lej,
Prócz zie­mi, klą­twą spa­lo­nej, i nudy…
Sa­mot­ny wsze­dłem i sam błą­dzę da­lej.

Po­obra­ca­nych w prze­szłość, nie­po­ję­tą
A uwiel­bio­ną, spo­tka­łem nie­ma­ło,
W ostro­gi rdza­we utra­fia­łem pię­tą
W ścież­kach, gdzie zbi­tych kul spo­ro pa­da­ło.
Nie­raz oby­czaj sta­ry za­wa­dzi­łem
Z wy­szcze­rzo­ne­mi na jutrz­nię zę­ba­mi,
Odzie­wa­ją­cy się na gło­wę py­łem,
By noc prze­dłu­żyć, nie ze­rwać ze sna­mi.

Nie­wiast, za­klę­tych w umar­łe for­mu­ły,
Spo­tka­łem ty­siąc — i było mi smęt­no,
Że wdzię­ków tyle wi­dzia­łem, nie­czu­ły,
Źre­ni­cą na nie pa­trząc bez­na­mięt­ną.
Tej, tam­tej rękę tknąw­szy mar­mu­ro­wą,
Wzru­szy­łem fał­dy ubra­nia ka­mien­ne,
A mo­tyl noc­ny wzle­ciał jej nad gło­wą,
Za­drżał i upadł… I ode­szły sen­ne.

I nic nie wzią­łem od nich w ser­ca wnę­trze,
Staw­szy się ku nim, jak one, bez­wład­ny,
Tak samo grzecz­ny i za­rów­no żąd­ny,
Że aż mi co­raz szczę­ście nie­po­jęt­sze!
Cze­mu, dla­cze­go w prze­sy­tu nie­dzie­lę
Przy­sze­dłem wi­tać i że­gnać tak wie­le?
Nic nie unió­sł­szy na ser­cu, prócz sza­ty,
Py­tać was nie chcę i nie ra­czę, katy.

Pi­szę, ot, cza­sem… Pi­szę na Ba­by­lon
Do Je­ru­za­lem — i do­cho­dzą li­sty.
To zaś mi mniej­sza, czy by­wam omy­lon,
Albo nie. Pi­szę pa­mięt­nik ar­ty­sty,
Ogry­zmo­lo­ny i w sie­bie po­chy­lon,
Obłęd­ny, ależ wiel­ce rze­czy­wi­sty!
— — — — — — — — — —
Syn mi­nie pi­smo, lecz ty spo­mnisz, wnu­ku,
Co zni­ka dzi­siaj, iż czy­ta­ne pę­dem.
Za pa­no­wa­nia pan­te­izmu dru­ku,
Pod oło­wia­nej li­te­ry urzę­dem —
I, jak zda­rza­ło się na rzym­skim bru­ku,
Ma­jąc pod sto­py ka­ta­kumb ko­ry­tarz,
Nad czo­łem słoń­ce i jaw, ufny w błę­dzie,
Tak znów od­czy­ta on, co ty dziś czy­tasz,
Ale on spo­mni mnie… Bo mnie nie bę­dzie!”.

C. K. Norwid “Klaskaniem mając obrzękłe prawice”

Photo by Roy on Pixabay