Panie Jezu, który prosisz nas, abyśmy stali się jak dzieci

„Panie Jezu, który prosisz nas, abyśmy stali się jak dzieci, daj mi serce łagodne i wolne, zdolne postrzegać drżenia historii, dyszenie przyszłości, jęki cierpiących, niepokoje młodych, miłość zakochanych. Nie pozwól, abym zamknął się w strachu. Uczyń mnie uważnym na Ciebie, abym mógł dalej zdążać ku wysokościom nieba, zakotwiczony u potrzeb ziemi, w pogodnej pewności, że Ojciec trzyma mnie za rękę, i że Duch Święty każdego dnia zaskarbia dla mnie synowską miłość”.

M. Orsatti

Photo by ymyphoto on Pixabay

Miałem kiedyś piękny sen

„Miałem kiedyś piękny sen.
Przeprowadzałem wywiad z Bogiem.
«Chciałbyś zrobić ze mną wywiad?»
Zapytał Bóg.

«Jeśli tylko masz czas Boże»
Powiedziałem.

Bóg uśmiechnął się i powiedział:
«Mam całą wieczność.
O co chciałbyś mnie zapytać?»

«Co najbardziej dziwi Cię u ludzi?»

Bóg odpowiedział:
«Dziwi mnie to,
że nudzą się dzieciństwem,
spieszą się do dorosłości,
a później pragną znowu stać się dziećmi».

«Dziwi mnie to,
że niszczą zdrowie,
aby zarobić pieniądze,
a później tracą swoje pieniądze
na odzyskanie zdrowia».

«Dziwi mnie to,
że myśląc nerwowo o przyszłości,
zapominają o teraźniejszości
i w końcu nie żyją ani w teraźniejszości,
ani w przyszłości».

«Dziwi mnie to,
że żyją jakby nigdy nie mieli umrzeć,
a umierają jakby nigdy nie żyli».
Bóg wziął mnie za rękę

…i przez moment
trwaliśmy tak w ciszy.

Następnie zapytałem:
«Co chciałbyś, aby Twoje dzieci
nauczyły się o życiu?»

«Chciałbym, aby poznali,
że nie mogą nikogo zmusić do tego,
aby ich pokochał.
Mogą jedynie
pozwolić na kochanie siebie».

«Chciałbym, aby poznali,
że nie jest dobrze porównywać się z innymi».

«Chciałbym, aby nauczyli się przebaczać, poprzez praktykowanie przebaczenia».

«Chciałbym, aby poznali,
że wystarczy tylko kilka sekund,
aby głęboko zranić tych, których kochają,
jednak na ich uzdrowienie
może być potrzebnych wiele lat».

«Chciałbym, aby poznali,
że najbogatszą osobą nie jest ta,
która posiada najwięcej,
ale ta, która potrzebuje najmniej».

«Chciałbym, aby poznali,
że są ludzie, którzy bardzo ich kochają,
ale jeszcze nie nauczyli się,
jak ukazywać lub wyrażać swojej uczucia.

«Chciałbym, aby poznali,
że dwoje ludzi
może spoglądać na tą samą rzecz
i widzieć ją inaczej».

«Chciałbym, aby poznali,
że nie wystarczy wybaczyć sobie wzajemnie, ale że każdy
musi przebaczyć samemu sobie».

«Dziękuję Ci Boże,
za poświęcenie mi swojego czasu».
Powiedziałem pokornie.
«Czy jest jeszcze coś, co chciałbyś,
aby Twoje dzieci wiedziały?»

Bóg uśmiechnął się i powiedział:
«Niech wiedzą, że jestem tutaj
…zawsze»”.

„Wywiad z Bogiem”, autor nieznany, https://pamietnik-dda.blogspot.com/2008/07/zapisalam-w-czerwonym-notesie.html

Photo by Dele Oke on Pixabay

After a while you learn

„After a while you learn the subtle difference
Between holding a hand and chaining a soul,

And you learn that love doesn’t mean leaning
And company doesn’t mean security,

And you begin to learn that kisses aren’t contracts
And presents aren’t promises

And you begin to accept your defeats
With your head up and your eyes open,

With the grace of a woman,
Not the grief of a child

And you learn to build all your roads on today,
Because tomorrow’s ground is too uncertain for plans
and futures have a way of falling down in mid-flight.

After a while you learn that even sunshine
Burns if you get too much

So you plant your own garden and decorate your own soul,
Instead of waiting for someone to bring you flowers

And you learn that you really can endure…
that you really are strong
and you really do have worth,
and you learn and learn…
With every goodbye you learn.”.

Jorge Luis Borges, poprawione i objęte prawami autorskimi przez Veronicę Shoffstall

Czytaj dalej

Nie pytam co mnie czeka

„Nie pytam co mnie czeka — nie dbam dokąd płynę,
Gnany siłą przeznaczeń ślepą i bezwiedną —
Za mną wybrzeża wspomnień, przedemną mgły sine
Płynę i wszystko mi jedno…

Przeżyłem, przekochałem lata moje młode
Sny moje, jako róże więdniejące bledną,
Czasem je sam obrywam i rzucam na wodę,
Niech giną — wszystko mi jedno!

I brzegi coraz dalej i róż w mojej dłoni
Coraz mniej — a mgły gęste na okół nie rzedną
I nigdzie, nigdzie lądu na bezmiernej toni
Płynę i wszystko mi jedno”.

L. Rydel „Wszystko mi jedno” w: tenże „Wybór poezji”, Kraków 2003, s. 14

Photo by Xuan Duong on Pixabay

Deszcz

– I wtedy na ziemię spadł deszcz. – skończył opowiadać dziadzio.

– A co to był ten deszcz? – spytałam, choć słyszałam tę historię wiele razy.

– Deszcz to taka woda, która nagle wylewała się na ziemię z nieba.

– A co to jest woda?

– To takie coś, co się piło. – próbował wytłumaczyć dziadek. – Ale ja nigdy nie widziałem wody. Mój pradziadek opowiadał, że kiedy był małym chłopcem, ochrzczono go aż jedną kroplą wody. Używano jej wtedy tylko raz w życiu każdego, do chrztu. A ta historia, którą ci opowiedziałem, pochodzi sprzed miliardów lat.

Pożegnałam się z dziadkiem i ruszyłam do spalnika (to takie pomieszczenie, w którym wkłada się słońcoodporne skafandry). Nawet przez słońcoodporny skafander słońce straszliwie paliło. Właściwie postępowałam wbrew prawu, powinnam zaraz pod drzwiami wezwać słońcoodporny, klimatyzowany pojazd. Ale uwielbiałam czuć pod stopami twardy piasek zamiast uginającej się sprężyście podłogi. Wolałam nie myśleć, co by było, gdyby złapała mnie gwiazdycja (służby bezpieczeństwa, kontrolujące daną planetę). Idąc myślałam jak cudowny musiał być chrzest mojego praprapradziadka.

Chciałabym choć zobaczyć wodę, o dotknięciu nawet nie marzyłam. Podobno w muzeum na Plutonie, który nie był jeszcze tak gorący, zachowały się trzy krople najprawdziwszej wody. Ale mimo wszystko ani ja, ani dziadek nie chcieliśmy przeprowadzić się z Ziemi. Niewiele już osób na niej zostało. Razem było nas troje dzieci i pięcioro dorosłych, w tym jeden gwiazdycjant. Merkury i Wenus już spłonęły, Ziemia też była u kresu. Uczeni wyliczyli, że zostało jej jeszcze około pięciu lat życia. Dziadek powiedział, że niedługo mnie odeśle. Sam chciał zginąć wraz z Ziemią. W duchu postanowiłam, że także tak umrę. Nie chciałam odlatywać z Ziemi.

– Znów myślisz o wodzie? – wyrwał mnie z zamyślenia głos Moo. – Lepiej byś pomyślała, kiedy odlatujesz.

– Zostaję.

– Jutro wpakują twojego dziadka w kaftan bezpieczeństwa i odlatujemy stąd. Na Marsa, bo na następnych planetach nie ma już miejsca. Chodź, idziemy spać.

„Tak, odlecimy na Marsa, aby po paru latach uciekać także z niego. Przecież Słońce rozprzestrzenia swe gorąco coraz szybciej”, pomyślałam.

Położyliśmy się. Wyglądało na to, że Honni już śpi. Kiedy jednak Moo zasnęła, usłyszałam szept:

– Mari, śpisz?

– Nie – odszepnęłam. – Nie chcę stąd odlatywać.

– Ja też nie.

– Uciekamy? – zaproponowałam. – Mamy ostatnią szansę.

– Dobra.

Po cichu wstaliśmy. W tym budynku byliśmy tylko my, więc nie groziło nam, że ktoś nas usłyszy. Musieliśmy tylko uważać, żeby nie obudzić Moo.

Honni rozsądnie złapał trochę jedzenia i tromp (urządzenie na energię słoneczną, produkujące pastylki odżywcze). Potem ubraliśmy się w skafandry i po cichu wymknęliśmy się na powierzchnię planety. Szliśmy po gorącym piasku, który parzył, nawet przez skafander.

Minęło kilka dni, a my wciąż szliśmy. Przez pierwsze dwa widzieliśmy latające pojazdy, które nas szukały. Potem zniknęły.

„Ludzie odlecieli”, pomyśleliśmy.

Pewnego dnia, na horyzoncie, na żółtej przestrzeni piachu zobaczyliśmy coś ciemnego. Kiedy do tego doszliśmy, Honni zapytał:

– Co to jest?

– Nie wiem – odpowiedziałam.

Było to coś, co trochę przypominało drzwi. Zamiast guzika otwierającego miało jednak jakąś dziwną wypustkę. Była metalowa i bardzo gorąca. Zaczęliśmy dotykać tego czegoś, choć bardzo nas parzyło. W pewnym momencie poruszyło się to i w wąskiej ramie zobaczyliśmy coś dziwnego. Zaraz za drzwiami, na ziemi, leżał zielony dywan o długich włosach. Trochę dalej widniało niebieskie kółko, a za nim stały dziwne, brązowe słupy, zakończone jakby zieloną kulą.

Niepewnie przestąpiłam ramę i stanęłam na zielonym dywanie. Był miękki i zrobiony z dziwnego materiału. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Honni poszedł za mną. Jak w transie szliśmy naprzód. Szłam pierwsza. Kiedy doszłam do niebieskiego kółka, stanęłam. Dopiero teraz zauważyłam, że nie było ono idealnie okrągłe. Kucnęłam. Lekko dotknęłam go ręką, która zapadła się w głąb.

– To jakiś hologram – powiedziałam do Honniego. – Ręka mi wpadła.

Nagle zobaczyliśmy siedzącą trochę dalej dziewczynkę w towarzystwie kilku łaciatych, białobrązowych stworzeń.

– To chyba roboty – stwierdziłam. – Ciekawe do czego służą, są jakieś dziwne.

– Chodź, spytamy ją o to – zaproponował Honni.

Podeszliśmy do dziewczynki. Coś mi się nie zgadzało w jej wyglądzie, ale nie wiedziałam co. Nagle złapałam Honniego za rękę.

– Honni! Ona nie ma skafandra!

– To pewnie jest jakieś pomieszczenie…

– Bez śluzy? – spytałam z powątpiewaniem i obejrzałam się na drzwi.

Zniknęły. Byliśmy zdumieni, ale podeszliśmy do dziewczynki, zdjąwszy uprzednio skafandry. Nie widziała nas, gdyż siedziała na dywanie tyłem do nas.

– Hej! – zawołał Honni.

Dziewczynka odwróciła się gwałtownie.

– Kim jesteście? – spytała w języku, który, choć był mi obcy, był zrozumiały. Po chwili zrozumiałam, że to staroziemski, język, którego nauczył mnie dziadziuś. Honni uczył się wtedy razem ze mną i dlatego oboje zrozumieliśmy dziewczynkę. – Dziwnie jesteście ubrani.

– Gdzie jesteśmy? – spytałam w tym samym języku.

– Jak to gdzie? Blisko wioski Rawinek.

– Co to jest wioska? – spytałam.

Dziewczynka wytrzeszczyła na mnie oczy i nie odpowiedziała.

– Co to za roboty? – spytał Honni.

– Jakie roboty?

– No, te łaciate.

– To przecież krowy – dziewczynka patrzyła na nas niebotycznie zdumiona.

Jej zdumienie, a także nazwa robotów, nasunęły mi dziwną myśl.

– Jaka to planeta? – spytałam. – Ziemia?

– Oczywiście.

– A który rok?

– 2000.

Popatrzyliśmy z Honnim na siebie. Cofnęliśmy się w czasie o ponad pięć miliardów lat!

– Muszę tu sprowadzić dziadka! – zawołałam.

Tymczasem Honni wytłumaczył dziewczynce, że jesteśmy z przyszłości. Uwierzyła. Zaprowadziła nas do swojej mamy, która uznała, że jesteśmy trochę nienormalni, ale przyjęła nas do siebie. Byliśmy szczęśliwi i prędko nauczyliśmy się żyć w tym świecie. Po roku nikt nie poznałby po nas, że urodziliśmy się w innych czasach.

W tajemnicy przed Honnim wielokrotnie szukałam drzwi, aby sprowadzić tu dziadka. Nigdy ich jednak nie znalazłam. Ale wierzę, że dziadek nie odleciał i albo odnajdzie te drzwi, albo zginie, jak tego pragnął. Wraz z Ziemią.

U. Piechota – Wszystkie prawa zastrzeżone (All rights reserved). Tę bajkę napisałam dawno temu, w dzieciństwie.

Photo by Olya Adamovich on Pixabay

Nie analizuj swojego krzyża

„Nie analizuj swojego krzyża, żadnego szczegółu: pogubiłabyś się.
Przyszłość wydaje Ci się porażką? Nieprawda.
Demon kusi cię i każe myśleć: «Modliłam się, a przyszło coś przeciwnego… Modlę się i usilnie staram się robić to z wiarą i mam wrażenie, że przyzywam jeszcze większe nieszczęście…»
Wydaje Ci się, że Bóg Cię opuścił i w ogóle Cię nie wysłuchał?
To nie tak, nigdy tak nie było: w Niebie zobaczysz, jak wszystko w życiu twoich bliskich, w twoim życiu układało się w misterny wzór Miłosierdzia Bożego.
Nigdy, w najmniejszym szczególe nie analizuj przykrej sytuacji: wszystko przyjmuj z dziecięcym zaufaniem do Pana, który tak bardzo kocha, i do Dziewicy Maryi, która jest jedyną prawdziwą matką i zawsze Cię wysłucha, nawet kiedy w to nie wierzysz…”

ks. Dolindo Ruotolo „Kwiatki księdza Dolindo”, s. 67

Photo by congerdesign on Pixabay