Gigantyczne cukierki

Magdusia bardzo lubiła słodycze. Może nawet trochę za bardzo. Kiedy mama wracała ze sklepu, dziewczynka biegła w kierunku drzwi. Ale nie po to, żeby rzucić się mamie na szyję, tylko żeby wyrwać jej z rąk torby z zakupami. Potem od razu wysypywała zawartość na podłogę w przedpokoju i gorączkowo przetrząsała, dopóki nie znalazła cukierków, ciasteczek albo czekolady. Magdusia rozrywała wtedy opakowanie i pakowała zdobycz do buzi. Dopiero wtedy robiła się spokojniejsza. Ale tak zupełnie uspokajała się dopiero kiedy pochłonęła ostatniego cukierka, ciasteczko czy czekoladkę.

Mamie to się oczywiście bardzo nie podobało, szczególnie że dziewczynce zdarzało się podczas gorączkowego przetrząsania toreb zniszczyć coś albo rozsypać. Ale jeśli mama nie kupiła nic słodkiego, wówczas było jeszcze gorzej. Magdusia przetrząsała wtedy torby jeszcze bardziej gorączkowo, a kiedy uświadamiała sobie, że słodyczy nie ma, zaczynała krzyczeć, płakać i rzucać się wśród rozsypanych zakupów, gniotąc je i miażdżąc swoim ciałem.

Tak było do dnia, kiedy mama przyniosła ze sklepu paczkę nowych, nieznanych jeszcze Magdusi cukierków. Dziewczynka swoim zwyczajem błyskawicznie rozerwała torebkę i złapała pierwszego cukierka, zamierzając rozwinąć papierek i wsadzić go do buzi. Ale cukierek po odpakowaniu nagle zaczął się robić większy i większy. Zanim dziewczynka zdążyła zbliżyć go do buzi, okazał się już za duży, żeby się do niej zmieścić. Spróbowała go ugryźć, ale stał się już większy od jej głowy i ciągle rósł. Magdusia wyciągnęła drugiego, ale stało się z nim dokładnie to samo. I z kolejnymi.

Dał się słyszeć huk i coś posypało się na głowę dziewczynki. To pierwszy cukierek przebił sufit mieszkania. Dziewczynka, upuściwszy prawie już pustą paczuszkę, z niepokojem spojrzała w górę, na zaokrąglone boki otaczających ją olbrzymich cukierków. Chyba już nie rosły – złączyły się zaokrąglonymi bokami nad głową Magdusi, tworząc na dole swoisty labirynt przejść. Miejsca, gdzie cukierki się łączyły, tworzyły magicznie wyglądający strop.

Nigdzie nie było widać mamy. Ani mebli, ani w ogóle niczego innego niż cukierkowy labirynt. Magdusia ruszyła w kierunku, w którym powinny być drzwi – i mama. Ale przejścia między cukierkami wszędzie były takie same i dziewczynka bardzo szybko się zgubiła.

Była głodna, chciało jej się pić i coraz bardziej się bała. Spróbowała polizać ścianę swojego cukierkowego więzienia, ale tylko obtarła sobie język. Spojrzała w dół, ale podłoga też nie była już podłogą. Co prawda nadal była płaska, ale stała się lepką powierzchnią, najwyraźniej również zrobioną z cukierków. Przez tą chwilę, którą Magdusia poświęciła na próby polizania ściany, kapcie dziewczynki przykleiły się do podłoża.

– Mamo! – zaczęła krzyczeć, ale krzyki nic nie dały. Zdjęła kapcie, ale skarpetki też się przykleiły. Dopiero po ich ściągnięciu udało się dziewczynce ruszyć z miejsca. Przy każdym kroku czuła i słyszała lepkie ćlamnięcia, ale mogła się poruszać naprzód.

Tyle tylko, że nie wiedziała, dokąd iść. Wszędzie dookoła były cukierkowe ściany. Bała się usiąść, żeby nie przykleić się jeszcze bardziej, więc szła i szła, i szła, coraz bardziej zmęczona i zagubiona. Wreszcie w jednym z cukierkowych pomieszczeń zauważyła, że coś leży na ziemi. To była torebka po cukierkach. Ta sama, z której Magdusia wyciągnęła łakocie, które teraz były ścianami jej więzienia.

Dziewczynka podniosła torebkę. W środku był jeden, ostatni cukierek. Magdusia, zmęczona i już nie mająca nadziei na wydostanie się z pułapki, usiadła na ziemi. Było jej już wszystko jedno, czy się przyklei. Obejrzała dokładnie torebkę i odkryła, że z tyłu napisano wielkimi literami napis „Instrukcja. Przeczytać przed otwarciem”.

Co prawda już było trochę za późno, no ale lepiej późno niż wcale, więc dziewczynka zaczęła czytać.

„W żadnym wypadku nie odpakowywać więcej niż jednego cukierka na raz. Może to skutkować nieprzewidzianymi zachowaniami w postaci niepowstrzymanego rośnięcia i sklejania się cukierków. Po odpakowaniu cukierek zacznie rosnąć – kiedy osiągnie optymalny rozmiar, należy trzykrotnie stanowczym tonem powiedzieć: STOP. W żadnym wypadku nie należy pozwolić, by cukierek urósł do rozmiarów większych niż 5 centymetrów. Jeśli tak się stanie, chip pozwalający na kontrolę rozmiarów znajdzie się zbyt głęboko i przestanie działać.”

Magdusia przerwała czytanie. Na chwilę zyskała nadzieję, że cukierki da się jakoś zmniejszyć, ale po przeczytaniu ostatniego zdania znowu ją straciła.

„Zjedzenie nadmiernie powiększonych cukierków może skutkować chorobą. W przypadku powiększenia się cukierka ponad podaną wielkość należy mocno nacisnąć jego górną część – cukierek zacznie się wtedy zmniejszać. Zmniejszanie można zatrzymać słowem STOP.”

Czyli jednak było jakieś rozwiązanie. Tylko jak dostać się na górną część cukierka? Magdusia spojrzała w górę na sklepiające się nad jej głową słodkości. Nie, z całą pewnością nie zdoła się dostać na górę. Czytała więc dalej.

„W przypadku utworzenia się sklejonego z cukierków labiryntu, należy przebić cukrową podłogę dokładnie w miejscu otworzenia paczki z cukierkami – pod nią znajdować się będzie przycisk bezpieczeństwa, który należy nacisnąć”.

Na tym instrukcja się kończyła. Magdusia uderzyła mocno ręką w miejsce, gdzie leżała przedtem torebka po cukierkach. Ale to nic nie dało – podłoga nie dała się przebić. Podobnie nie pomogło tupnięcie nogą ani mocny podskok. Wbicie palca też nie – powierzchnia była zbyt twarda, żeby dać się przebić w ten sposób. Po wypróbowaniu wszystkich możliwości dziewczynce przyszło do głowy już tylko jedno – lizać podłogę tak długo, aż lepka warstwa stanie się cieńsza. Więc położyła się na ziemi i zaczęła lizać. Lizała i lizała, a w podłodze powoli zaczynał robić się mały dołek. Język bolał ją coraz bardziej, a na lizanej powierzchni pojawiły się nawet czerwone plamki krwi. Było strasznie, ale dziewczynka nie miała wyboru, więc lizała dalej. W końcu przez coraz cieńszą warstwę cukierka zaczął przebijać czerwony przycisk. Magdusia jeszcze raz uderzyła w to miejsce i tym razem podłoga w końcu pękła. Dziewczynka z ulgą wcisnęła przycisk i czekała, co się dalej stanie.

Cukierki zaczęły powoli maleć. W cukierkowym suficie ukazała się dziura, najpierw malutka, a potem coraz większa. Dziewczynka zaczęła widzieć wokół siebie przedpokój swojego domu. A właściwie to, co z niego zostało – pogruchotane sprzęty i dziurę w suficie. Przedpokój nie miał też już ścian – łączył się bezpośrednio z kuchnią, łazienką i salonem, a w ścianie kuchni ziała wielka dziura, przez którą widać było drzewo za oknem.

Magdusia na widok mamy, odsłoniętej przez malejące cukierki, rzuciła się jej na szyję. Przerażona mama złapała dziewczynkę w ramiona i stały tak bardzo długi czas, wtulone jedna w drugą, aż cukierki całkiem zniknęły. Wreszcie mama powiedziała:
– No to teraz czeka nas długi remont. Ale najważniejsze, że obie jesteśmy całe i zdrowe.

Magdusia nic nie powiedziała, przytuliła się do mamy jeszcze mocniej, wdzięczna za brak wymówek i pretensji. Po wielu miesiącach mieszkanie udało się doprowadzić do poprzedniego stanu. A dziewczynka już nigdy więcej nie tknęła cukierków. Ani żadnych innych słodkości.

U. Piechota – Wszystkie prawa zastrzeżone (All rights reserved).

Photo by Tariq Abro on Pixabay

Cukier krzepi?

Nie będę ukrywać, że po książkę „Słodziutki. Biografia cukru” Dariusza Kortko i Judyty Watoły sięgnęłam, aby zniechęcić się choć trochę do słodyczy. Książka jest świetna – co muszę przyznać – ale założonego przeze mnie celu niestety nie spełniła. Napiszę o niej jednak, bo zrobiła na mnie spore wrażenie.

Czemu cukier jest zły?

Jest świetnie napisana – wciąga. Momentami budzi niepokój. Ale nie na tyle, niestety, żeby skłonić mnie do rezygnacji ze słodyczy. Choć kiedy zaczynałam czytać, byłam pewna, że taki skutek przyniesie – najbardziej zniechęcające do cukru słowa znajdziemy na 10 stronie książki:

„Ale nadmiar cukru nam nie służy. Kiedy komórka nie chce już więcej glukozy, zamyka jej dostęp do środka, a cukier wędruje wraz z krwią po całym organizmie i sieje zniszczenie. Zatyka naczynia krwionośne. Zmiany najpierw widać w stopach, które tracą normalny kształt. Przedziwnie «rozczłapane» nie mieszczą się do żadnego buta. Otwierają się rany, które nie chcą się goić, w końcu trzeba amputować palce, stopy, a nawet całe nogi.” (s. 10).

To nie jedyne negatywne konsekwencje nadużywania cukru.

„[…] jego skóra stała się sucha i pomarszczona, bo cząsteczki cukru przenikają do białek, zwłaszcza kolagenu i elastyny, które są podstawowymi budulcami skóry. Kiedy cukier wiąże się z tymi białkami, tracą one swoją elastyczność, a skóra jędrność.” (s. 11, 13).

Cukier powoduje też na dłuższą metę spadek sprawności umysłowej. No i to, o czym właściwie wiemy już wszyscy. Cukier uzależnia. Bardzo. Ponoć bardziej niż narkotyki – pobudza te same ośrodki przyjemności co nikotyna, kokaina i seks. Tylko o ile uzależnienie od tych substancji – może poza seksem – jest odbierane negatywnie, jako nałóg, o tyle uzależnienie od cukru przemyka się gdzieś niezauważone przez społeczeństwo. Przynajmniej dopóki uzależniony delikwent mieści się w drzwiach.

Historia cukru

Książka opowiada historię cukru, od czasu jego odkrycia po czasy współczesne. Nie jest to opowieść prowadzona chronologicznie, ale mimo to – bardzo ciekawa, choć do tej pory niejasna jest dla mnie wstawka na temat odkrycia Ameryki przez Kolumba, jako że temat cukru nie jest w niej poruszony. Dużo, dużo później wspomniana jest ponownie w kontekście czekolady – i tam ma większy sens.

Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa

Ludzie nie zdawali sobie sprawy ze szkodliwości cukru bardzo długo. Bywał traktowany jako lekarstwo, a nawet dodawano go do proszku używanego do czyszczenia zębów! Książka została napisana przez Polaków, więc uwzględnia też historię cukru w Polsce. Nie będę Wam zdradzać wszystkich ciekawostek – przeczytajcie sami 🙂 Ja wspomnę tylko o tym, co pamięta większość tych, którzy urodzili się jeszcze w czasach PRL-u. Wmawiano nam wtedy, że

„cukier to nie przyprawa dla smaku, ale pokarm o wielkiej wartości odżywczej” (s. 163).

a także (to już brzmi przerażająco), że

„ograniczenie cukru w pożywieniu niemowlęcia może pociągnąć za sobą nieobliczalne skutki” (s. 163),

Tak, niemowlęta karmiono cukrem dodawanym w olbrzymich ilościach do odżywek. Zachęcano też ludzi pracujących umysłowo do jak największego spożycia cukru, który miał ponoć wzmacniać nerwy i dawać jasność myśli. Jako ciekawostkę dodam Wam też, że w tamtym czasie sacharyna była nielegalna, a za jej przemyt groziły wysokie kary.

Nie ma to jak zwalić winę na kogo innego

Winą za wszelkie związane z cukrem choroby obarczono tłuszcz i cholesterol. Miało to przyczyny polityczno-gospodarcze. Opinie naukowców, którzy mieli inne zdanie, były wyciszane i bagatelizowane. Głoszono, że „cukier krzepi”. Dziś wiemy już, jak to jest z tym „krzepieniem” – może więc warto też przemyśleć, czy faktycznie problemy z cholesterolem mają taką wielką wagę, jaką się im przypisuje? Nie jestem lekarzem, ale moja mama przez pewien czas przyjmowała leki na cholesterol. Lekarz orzekł, że musi. W tym czasie miała zaburzenia równowagi, bardzo złe samopoczucie i inne negatywne objawy. Kiedy patrzę na jej zdjęcia z tamtego okresu, widzę, że wygląda na starszą niż w tej chwili (a trochę lat już minęło). W końcu – odstawiła leki. Żyje, dobrze się miewa, zarówno fizycznie, jak i umysłowo. Więc może z tym cholesterolem to też jakaś ściema? No ale to dygresja, wróćmy do tematu cukru.

W 1974 roku Agencja Żywności i Leków ogłosiła, że cukier nie jest w żaden sposób szkodliwy,

„nie wywołuje cukrzycy, raka ani nie jest powodem chorób serca.” (s. 244).

Tymczasem nagonka na tłuszcz i cholesterol trwa, promowane są produkty odtłuszczone – a żeby były smaczne, dodaje się do nich jeszcze więcej cukru. Do dziś jemy go znacznie więcej niż powinniśmy – wg. Światowej Organizacji Zdrowia nie powinniśmy przekraczać pięciu łyżeczek dziennie, tymczasem w Europie spożywa się ich średnio 17, a w Ameryce – jeszcze więcej. Najwięcej cukru spożywają nastolatki – wg. autorów jest to od 30 do 41 łyżeczek dziennie!

Jestem głodny – daj cukru!

Cukier wywołuje odporność na leptynę – hormon, który mówi nam, że jesteśmy najedzeni i powinniśmy przestać jeść. W książce opisano też sposób, w jaki poszczególne rodzaje cukru są metabolizowane w organizmie. I przyznam, że tu był jeden jedyny moment, kiedy zaczęłam wątpić w to, czy autorzy aby na pewno piszą prawdę. Budzący moje wątpliwości cytat brzmi tak:

„Z glukozą nie ma kłopotów. Nasze wątroby dobrze ją znają. Jeśli zjemy 120 kalorii w czystej glukozie, czyli dwie kromki białego chleba, 76 kalorii z tej puli niemal od razu zużyją organy naszego ciała, bo każda komórka potrzebuje energii. Tylko 24 kalorie trafią do wątroby, która zamieni je na glikogen – substancję, która pełni rolę zapasowego paliwa. […] Co się stanie, jeśli te 120 kalorii zjemy w postaci fruktozy? Nasz organizm nie zna jej dobrze, nie nauczył się z nią jeszcze postępować. Nie potrafi przerobić tego rodzaju cukru na czystą energię. Fruktoza niemal w całości trafi do wątroby, która przerobi ją na glikogen. Nic złego by się nie stało, gdyby fruktozy było mało, ale wystarczy wypić szklankę soku, by dosłownie zalać wątrobę fruktozą. Przeciążona, zaczyna szybko zamieniać nadmiar glikogenu w tłuszcz. Będzie to robiła bez opamiętania, gdy dostarczymy jej kolejne porcje fruktozy wraz ze słodzonym jogurtem, gazowanym napojem, batonikiem, dosłodzoną sałatką.” (s. 265-266).

Co mi w tym nie gra? Ano – fruktoza jest też w owocach (wg. autorów – w stosunku 50 na 50 z glukozą). I z powyższego zdania wynika, jakoby chleb był mniej tuczący od owoców. Z drugiej strony, żeby zjeść 120 kalorii fruktozy należałoby zjeść 5 jabłek (zakładając podane proporcje), co raczej nie jest częstą praktyką i prowadzi do bólu brzucha, więc może jakiś sens to ma?

W każdym razie – zajadając się słodyczami gdy nie jesteśmy głodni, uczymy nasz organizm nie reagować na sygnały wysyłane przez leptynę. W efekcie czujemy się głodni cały czas… i tyjemy.

Kiedy złe już się stało…

Książka, oprócz tematu cukru, podejmuje też temat cukrzycy i opisuje sposoby, jakimi była kiedyś leczona. A są to sposoby początkowo drastyczne, polegające np. na ograniczeniu ilości spożywanych kalorii do 400. Jak się możecie domyślać, długo tacy pacjenci nie żyli. A potem wynaleziono insulinę. Czy raczej – odkryto ją i nauczono się syntetyzować. Jej historia też jest bardzo ciekawa.

Na cukrzycę choruje coraz więcej osób. Na szczęście jest lekarstwo! Przynajmniej w niektórych przypadkach cukrzycy typu drugiego.

„Najlepszym lekarstwem jest ruch, który w cukrzycy typu 2 może nawet cofnąć objawy choroby. Glukoza spala się wtedy bez insuliny, z organizmu znika nadmiar wolnych kwasów tłuszczowych. Receptory na ścianach komórek same się odblokowują i wszystko wraca do normy.” (s. 320).

Na samym końcu książki znajdziemy jeszcze informacje dotyczące etymologii (pochodzenia) słów związanych z cukrem i cukrzycą.

Jak wygrać z cukrem?

Jakie więc wnioski? Co robić, żeby poradzić sobie z cukrem? Ruszać się. Wolniej jeść i dłużej przeżuwać, bo wtedy wydziela się więcej hormonów hamujących głód. Pić wino, które ponoć obniża cukier. No i najważniejsze – jeść go jak najmniej. Co jest trudne, bo tak bardzo go lubimy, a dodatkowo dodawany jest do wszystkiego – nawet do uznawanych za zdrowe jogurtów.

Książka nie zniechęciła mnie do cukru, ale z pewnością dała do myślenia. Warto ją przeczytać.

Wszystkie cytaty w tekście pochodzą z książki D. Kortko, J. Watoła „Słodziutki. Biografia cukru”. Warszawa 2018.