Rankiem z domu wychodzimy

„Rankiem z domu wychodzimy,
wrogowie cudów –
każdy w swoją stronę…
A dopiero wieczorem
leży przed nami plon trudu
jak skrzypce – świeżo skończone.
Żona kwiat stawia na oknie,
drzewo w kominie bzyka,
na ręce złocone ogniem
płynie muzyka.
Siłą czerpaną z ognia
mężnieją uparte plecy.
Jak wódz na zdobycie fortecy
idziemy co dnia.
i nieraz trafia nas ostrze,
bijących w prawo i w lewo,
by były rzeczy najprostsze:
mięso, chleb, drzewo.

Na wiosnę śpiewną od ptaków,
kiedy się rzeka rozzłoci,
patrzymy z mostu, jak «Krakus»
mknie pod banderą do Młocin.
Dym pląsa w komina lufie,
bryzg srebrny strugą wypryska
i sternik nuci na rufie:
«Maryśka moja, Maryśka».
Czasem bandera się wytrze,
poplami z samego rana.
Nie krzyczcie. Plamy najbrzydsze
obmyje woda wiślana.

Wolno dojrzewa człowiek. Wiele mu trzeba męstwa
aby się nie dać wiatrowi i rosnąć w górę i w głąb,
by triumfalną zielenią zaszumieć w końcu jak dąb
zwycięstwa…

To przecież nie jest znużenie. To obłok wiosenny, gruby
który nadpłynął z łąk i oczy zasnuł, i zgasł…
Ach, nie utrzymać tych rąk! Do nowych śmieją się pracy
mocne cheruby.

Kiedyś nadejdzie jesień. Świat nam się mniejszy ukaże,
a za to dzieła wyrosną i usną jak olbrzymy.
Pójdziemy wtedy za miasto i z dala popatrzymy
na dni niezmarnowane i noce wolne od marzeń.

Trzeba się przemóc. Musimy. Jeszcze goręcej!
Skrzydlate są nasze konie i żłoby złote i obrok.
Ty słyszysz? Muzyka idzie: to w nas tak dźwięczy i dźwięczy
potężna dobroć.

Naszym żonom daj oczy szafirowe,
niech mają srebrne palce i suknie hiacyntowe.
Naszym dzieciom pokarmy pożywne,
żeby rosły i były proste, a nie dziwne.
O kominie także nie zapomnij, Panie:
Niech jada swą brzezinę na drugie śniadanie.
o kota naszego zatroskaj się ładnie:
żeby mu ciepło było, kiedy śnieg upadnie.
Wróć zdrowie obłąkanym, kraj wybaw od wojny,
daj chwilę odpocznienia wszystkim niespokojnym.

Koniec modlitwy. Teraz grzmi. A echo odpowiada mi
i w mazowieckich ostach,
i w błotach Pińska…
Słyszysz jak brzmi
moja codzienna, moja uparta, moja prosta
pieśń cherubińska”.

K. I. Gałczyński „Pieśń cherubińska”

Photo by Gerd Altmann on Pixabay

Przez mury, przez dziury, przez warty

„Przez mury, przez dziury, przez warty,
Przez druty, przez gruzy, przez płot,
Zgłodniały, zuchwały, uparty,
Przemykam, przebiegam jak kot.
W południe, po nocy, o świcie,
W zawieję i skwar,
Po stokroć narażam swe życie,
Nadstawiam dziecinny swój kark.

Pod pachą zgrzebny worek,
Na plecach zdarty łach
I młode zwinne nogi,
I w sercu wieczny strach.
Lecz wszystko trzeba ścierpieć
I wszystko trzeba znieść,
By państwo mogli jutro
Do syta chleba jeść.

Przez mury, przez dziury, przez cegły,
Po nocy, o świcie i w dzień,
Zgłodniały, zuchwały, przebiegły,
Przesuwam się cicho jak cień.
A jeśli dłoń losu znienacka
Dosięgnie mnie kiedyś w tej grze,
To zwykła jest życia zasadzka,
Ty, mamo, nie czekaj już mnie.

Nie wrócę już do Ciebie,
Nie dotrze z dala głos.
Uliczny pył pogrzebie
stracony dziecka los.
I tylko jedną troską
Na wargach grymas skrzepł,
Kto Tobie, moja mamo,
przyniesie jutro chleb?”

Henryka Łazowertówna „Mały szmugler”, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/lazowertowna-maly-szmugler.html

Photo by Alexa on Pixabay

Dusze, które doszły do tego stopnia modlitwy

„Rozumie się, że dusze, które doszły do tego stopnia modlitwy, już nie będą prosiły Pana o wyzwolenie ich od cierpień, o odwrócenie od nich pokus, prześladowań i walk, gdyż właśnie w tych przeciwnościach i próbach widzą drugi skutek działania w nich Ducha Świętego i niezawodny znak, że łaski i dary, którymi się cieszą, szły za Jego sprawą. Zatem nie tylko nie wzdrygają się przed cierpieniem, ale przeciwnie, pragną go, w nim się kochają i o nie proszą. Podobne są w tym do żołnierzy, którzy cieszą się, gdy nastanie wojna, bo mają nadzieję odznaczyć się w bitwie i wzbogacić się łupami, gdy przeciwnie, w czasie pokoju mają tylko swój żołd, bez widoku większych korzyści”.

św. Teresa od Jezusa „Droga doskonałości” 38,1

Photo by Tumisu on Pixabay

Padł gra­nat

„Padł gra­nat i roz­bu­rzył ten sta­ry kan­to­rek,
Przy któ­rym pła­kał Gu­staw po stra­cie ko­chan­ki,
Spło­nął w Wrze­śnia pło­mie­niach ko­lum­no­wy dwo­rek,
Ten z czar­nym for­te­pia­nem dwo­rek z «War­sza­wian­ki».

Ci­che domy dzie­ciń­stwa, gdzie się bło­go śni­ło,
Książ­ki nie­gdyś czy­ta­ne z pło­mie­niem na twa­rzy,
Wszyst­ko, wszyst­ko co na­sze, do ko­ści z cmen­ta­rzy,
Wy­da­ne na za­gła­dę lub w proch się zmie­ni­ło.

I tyl­ko tak jak za­wsze, kie­dy bły­śnie dzio­nek,
Nad rolę we mgłach całą i nad sta­re drze­wa,
Wy­so­ko, aż do nie­ba wzno­si się skow­ro­nek
I tę samą co za­wsze piosn­kę swo­ją śpie­wa.

O! ptasz­ku, któ­ry śpie­wasz w Żela­zo­wej Woli!
Niech głos twój dzwo­ni cią­gle nad wio­sen­ną ci­szą,
Nad każ­dym któ­ry cier­pi, nad wszyst­kim co boli –
Szczę­śli­wi, ach, szczę­śli­wi, któ­rzy cie­bie sły­szą!”

J. Lechoń „Skowronek”

Photo by brands amon on Pixabay

I wy, warszawskie psy, w dniu kary

„I wy, warszawskie psy, w dniu kary
Psi obowiązek swój spełnijcie,
Zwyjcie się wszystkie i zbiegnijcie
Straszliwe pomścić swe ofiary.
Za psy bombami rozszarpane,
Za zmarłe pod strzaskanym domem,
Za te, co wyły nad swym panem,
Drapiąc mu ręce nieruchome;
Za te, co wdziękiem beznadziejnym
Łasiły się do nieboszczyków,
Za śmierć szczeniaczków, co w piwnicy
Jeszcze bawiły się w koszyku,
Za biegające rozpaczliwie,
Pozostawione po mieszkaniach,
W dymie duszące się, półżywe,
Pamiętające o swych paniach,
Za nastroszone, za wierzące,
Że człowiek wróci – bo pies czeka!
I tak w pozycji czekającej
Siadł ufny pies na grób człowieka:
Za wzrok błagalny, przerażony
Tumultem, trzaskiem, pożarami,
Za psy, co same pazurami
W ogrodach ryły sobie schrony –
Za wszystkie męki i niedole,
Właśnie i tych, co was kochali
Wśród wspólnych ścian i wśród rozwalin,
Zwyjcie się, bracia, na Psie Pole!
Niechaj w was wściekłe piany wzbiorą
I hurmem w trop zdyszaną sforą,
W trop, kiedy z Polski będą dymać
I tylko pludry w garści trzymać!
O cegły gruzów kły wyostrzcie
I o zbielałe ludzkie koście,
A gdy ich dopadniecie – skoczcie
Do grdyk, brytany, do gardzieli!
Ostremi kłami wgryźć się, szarpnąć,
By nie zdążyli, hycle, harknąć!
Do grdyk, wilczyce! A pazury
W ślepia, by nawet nie mrugnęli!
A powalonych niech opadną
Wojska pomniejszych psów – mścicieli,
Niech ich poszarpią na kawały,
Żeby i matki nie wiedziały,
Gdzie szukać rozwłóczonych cząstek…
Bo nasze też nie znajdowały
Główek swych dzieci, nóżek, piąstek…”

J. Tuwim „Odezwa do psów”

Photo by ahmadreza heidaripoor on Pixabay

Słu­chaj, dzie­wecz­ko! Ona nie słu­cha…

„«Słu­chaj, dzie­wecz­ko! Ona nie słu­cha…
To dzień bia­ły, to mia­stecz­ko…»
Nie ma mia­stecz­ka, nie ma ży­we­go du­cha,
po gru­zach bie­ga naga, ruda Ryf­ka,
trzy­na­sto­let­nie dziec­ko.

Prze­jeż­dża­li gru­bi Niem­cy w gru­bym tan­ku.
(Ucie­kaj, ucie­kaj, Ryf­ka!)
«Mama pod gru­za­mi, tata w Maj­dan­ku…»
Ro­ze­śmia­ła się, za­krę­ci­ła się, zni­kła.

I prze­jeż­dżał zna­jo­my, do­bry łyk z Lu­bar­to­wa:
«Masz , Ryf­ka, buł­kę, że­byś była zdro­wa…»
Wzię­ła, ugry­zła, za­świe­ci­ła zę­ba­mi:
«Ja za­nio­sę ta­cie i ma­mie.»

Prze­jeż­dżał chłop, rzu­cił gro­sik,
prze­jeż­dża­ła baba, też dała co­sik,
prze­jeż­dża­ło dużo, dużo luda.
każ­dy się dzi­wił, że goła i ruda.

I prze­jeż­dżał bo­le­ją­cy Pan Je­zus,
SS-mani go wie­dli na męki,
po­sta­wi­li ich obo­je pod mie­dzą,
po­tem wzię­li ka­ra­bi­ny do ręki.

«Słu­chaj, Jezu, słu­chaj, Ryf­ka, Sie Ju­den,
za ko­ro­nę cier­nio­wą, za te wło­sy rude,
za to, że­ście nadzy, za to, że­śmy win­ni,
obo­je­ście umrzeć po­win­ni.»

I ozwa­ło się Al­le­lu­ja w Ga­li­lei,
i obo­je anie­le­li po ko­lei,
po­tem sal­wa roz­le­gła się głu­cha…
«Słu­chaj, dzie­wecz­ko!… Ona nie słu­cha…»”.

W. Broniewski „Ballady i romanse”

Photo by Adina Voicu on Pixabay

Z dy­mem po­ża­rów, z ku­rzem krwi brat­niej

„Z dy­mem po­ża­rów, z ku­rzem krwi brat­niej,
Do Cie­bie, Pa­nie, bije ten głos!
Skar­ga to strasz­na, jęk to ostat­ni,
Od ta­kich mo­dłów bie­le­je włos.
My już bez skar­gi nie zna­my śpie­wu,
Wie­niec cier­nio­wy wrósł w na­szą skroń,
Wiecz­nie, jak po­mnik Two­je­go gnie­wu,
Ster­czy ku To­bie bła­gal­na dłoń.

Ileż to razy Tyś nas nie sma­gał,
A my nie zmy­ci ze świe­żych ran,
Zno­wu wo­ła­my: On się prze­bła­gał,
Bo On nasz Oj­ciec, bo On nasz Pan!
I znów po­wsta­jem w uf­no­ści szczer­si,
Lecz za Twą wolą zgnia­ta nas wróg,
I śmiech nam rzu­ca, jak głaz na pier­si:
«A gdzież ten Oj­ciec, a gdzież ten Bóg?!

I pa­trzym w nie­bo, czy z jego szczy­tu,
Sto słońc nie spad­nie wro­gom na znak?
Ci­cho i ci­cho… po­śród błę­ki­tu,
Jak daw­niej buja swo­bod­ny ptak.
Owóż w zwąt­pie­nia strasz­nej roz­ter­ce,
Nim na­szą wia­rę ocu­cim znów,
Bluź­nią ci usta, choć pła­cze ser­ce,
Sądź nas po ser­cu, nie we­dług słów!

O, Pa­nie! Pa­nie! ze zgro­zą świa­ta,
Okrop­ne dzie­je przy­niósł nam czas;
Syn za­bił ojca, brat za­bił bra­ta,
Mnó­stwo Ka­inów jest w po­śród nas.
Ależ o Pa­nie! oni nie­win­ni,
Choć na­szą przy­szłość cof­nę­li wstecz,
Inni sza­ta­ni byli tam czyn­ni;
O! rękę ka­raj, nie śle­py miecz!

Patrz! my w nie­szczę­ściu za­wsze jed­na­cy,
Na Two­je łono, do Two­ich gwiazd
Mo­dli­twą pły­niem, jak sen­ni pta­cy,
Co lecą spo­cząć wśród wła­snych gniazd
Osłoń nas, osłoń, oj­cow­ską dło­nią,
Daj nam wi­dze­nie przy­szłych Twych łask;
Niech kwiat mę­czeń­ski uśpi nas wo­nią,
Niech nas nie­biań­ski oto­czy blask!

I z Ar­cha­nio­łem Two­im na cze­le
Pój­dzie­my wszy­scy na strasz­ny bój,
I na drga­ją­cem sza­ta­na cie­le
Za­tknie­my sztan­dar zwy­cię­ski Twój!
Zbłą­ka­nym bra­ciom otwo­rzym ser­ca,
Winę ich zmy­je wol­no­ści chrzest;
Wten­czas usły­szy pod­ły bluź­nier­ca
Od­po­wiedź na­szą: «Bóg był i jest!»”.

K. Ujejski „Chorał”

Photo by Ria Sopala on Pixabay

Arkebuzy dymiące jeszcze widzę

„Arkebuzy dymiące jeszcze widzę,
Jakby to wczoraj u głowic lont spłonął
i kanonier jeszcze rękę trzymał,
gdzie dziś wyrasta liść zielony.
W błękicie powietrza jeszcze te miejsca puste,
gdzie brak dłoni i rapierów śpiewu,
gdzie teraz dzbany wrzące jak usta
pełne, kipiące od gniewu.
Ach, pułki kolorowe, kity u czaka,
pożegnania wiotkie jak motyl świtu
i rzęs trzepot, śpiew ptaka,
pożegnalnego ptaka w ogrodzie.
Nie to, że marzyć, bo marzyć krew
to krew ta sama spod kity czy hełmu.
Czas tylko warczy jak lew
przeciągając obłoków wełną.

Płacz, matko, kochanko, przebacz,
bo nie anioł, nie anioł prowadzi.
Wy te same drżące u nieba,
wy te same róże sadzić jak głos
na grobach przyjdziecie i dłonią
odgarniecie wspomnienia i liście jak włos
siwiejący na płytach płaskich.

Idą, idą pochody, dokąd idą,
których prowadzi jak wygnańców łaski
ląd krążący po niebie. A może
niebo po lądzie dmące piaskiem
tak kształt ich zasypuje. Jak noże
giną w chleb pogrążone — tak oni
z wolna spływają. Piach ich pokrywa.

Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni”.

K. K. Baczyński „Historia”

Photo by Greet Gladine on Pixabay