Na cóż laur ci po­chleb­czy

“Na cóż laur ci po­chleb­czy i ku­szą­ce bra­wa?
Na cóż szum­nej ga­wie­dzi oklask wie­lo­krot­ny?
Zwięd­ną, prze­brzmią, umilk­ną. Ale two­ja spra­wa
Jesz­cze nie jest skoń­czo­na, po­eto sa­mot­ny.

W je­dy­ną zbroj­ny słusz­ność jako ry­cerz w mę­stwo,
Idź po­mię­dzy ale­je, gdzie w ubo­gich gro­bie
Leżą ci, co wie­rzy­li w za gro­bem zwy­cię­stwo.
A umar­li, po­bi­ci i po­dob­ni to­bie.

Jak oni, wzgardź waw­rzy­nem z ku­si­ciel­skiej dło­ni:
Niech w wie­niec twój się plo­tą róże wraz z cier­nia­mi.
Abyś kie­dyś mógł śmia­ło po­wie­dzieć jak oni:
«Żyłem z wami, cier­pia­łem i pła­ka­łem z wami»”.

J. Lechoń “Cytata”

Photo by Lin Scherer on Pixabay

Poeta jest jak książę przestrzeni i blasków

“Niekiedy dla igraszki żeglarze załogi
Chwytają albatrosy, bujne ptaki morza,
Które ciągną, senliwe towarzysze drogi
Za okrętem, prującym goryczne bezdroża…

Lecz zaledwie na pokład je złożą, na deski
A już ci króle nieba w niezgrabnych podskokach
Kulą żałośnie skrzydła, sny dali niebieskiej,
Włócząc je jak dwa wiosła obwisłe po bokach.

Ten podniebny wędrowiec jak razi i śmieszy!
Niegdyś piękny — jak brzydko i słabo ucieka!
Jeden dziobem wygraża zebranej wkrąg rzeszy,
Inny chroma boleśnie — skrzydlaty kaleka.

Poeta jest jak książę przestrzeni i blasków,
Który wyzywa burze, drwi z strzałów i sidła,
Lecz na ziemię wygnany wśród szyderstw i wrzasków
Nie zdolen chodzić, że mu zawadą są — skrzydła”.

C. Baudelaire “Albatros”, tł. A. Lange

Photo by Jim Cooper on Pixabay

Kla­ska­niem ma­jąc obrzę­kłe pra­wi­ce

“Kla­ska­niem ma­jąc obrzę­kłe pra­wi­ce,
Znu­dzo­ny pie­śnią, lud wo­łał o czy­ny;
Wzdy­cha­ły jesz­cze do­rod­ne waw­rzy­ny,
Ko­na­ry swe­mi wie­trząc bły­ska­wi­ce —
Było w oj­czyź­nie lau­ro­wo i ciem­no
I już ni miej­sca da­wa­no, ni go­dzin
Dla nie­cze­ka­nych po­wić i na­ro­dzin,
Gdy Boży pa­lec za­świ­tał nade mną;
Nie zda­jąc licz­by z rze­czy, któ­re czy­ni,
Żyć mi roz­ka­zał w ży­wo­ta pu­sty­ni.

Dla­te­go od was, o lau­ry, nie wzią­łem
List­ka jed­ne­go, ni zą­becz­ka w li­ściu,
Prócz może cie­niu chłod­ne­go nad czo­łem
(Co nie na­le­ży wam, lecz słoń­ca przyj­ściu);
Nie wzią­łem od was nic, o wiel­ko­lu­dy,
Prócz dróg, za­ro­słych w pio­łun, mech i sza­lej,
Prócz zie­mi, klą­twą spa­lo­nej, i nudy…
Sa­mot­ny wsze­dłem i sam błą­dzę da­lej.

Po­obra­ca­nych w prze­szłość, nie­po­ję­tą
A uwiel­bio­ną, spo­tka­łem nie­ma­ło,
W ostro­gi rdza­we utra­fia­łem pię­tą
W ścież­kach, gdzie zbi­tych kul spo­ro pa­da­ło.
Nie­raz oby­czaj sta­ry za­wa­dzi­łem
Z wy­szcze­rzo­ne­mi na jutrz­nię zę­ba­mi,
Odzie­wa­ją­cy się na gło­wę py­łem,
By noc prze­dłu­żyć, nie ze­rwać ze sna­mi.

Nie­wiast, za­klę­tych w umar­łe for­mu­ły,
Spo­tka­łem ty­siąc — i było mi smęt­no,
Że wdzię­ków tyle wi­dzia­łem, nie­czu­ły,
Źre­ni­cą na nie pa­trząc bez­na­mięt­ną.
Tej, tam­tej rękę tknąw­szy mar­mu­ro­wą,
Wzru­szy­łem fał­dy ubra­nia ka­mien­ne,
A mo­tyl noc­ny wzle­ciał jej nad gło­wą,
Za­drżał i upadł… I ode­szły sen­ne.

I nic nie wzią­łem od nich w ser­ca wnę­trze,
Staw­szy się ku nim, jak one, bez­wład­ny,
Tak samo grzecz­ny i za­rów­no żąd­ny,
Że aż mi co­raz szczę­ście nie­po­jęt­sze!
Cze­mu, dla­cze­go w prze­sy­tu nie­dzie­lę
Przy­sze­dłem wi­tać i że­gnać tak wie­le?
Nic nie unió­sł­szy na ser­cu, prócz sza­ty,
Py­tać was nie chcę i nie ra­czę, katy.

Pi­szę, ot, cza­sem… Pi­szę na Ba­by­lon
Do Je­ru­za­lem — i do­cho­dzą li­sty.
To zaś mi mniej­sza, czy by­wam omy­lon,
Albo nie. Pi­szę pa­mięt­nik ar­ty­sty,
Ogry­zmo­lo­ny i w sie­bie po­chy­lon,
Obłęd­ny, ależ wiel­ce rze­czy­wi­sty!
— — — — — — — — — —
Syn mi­nie pi­smo, lecz ty spo­mnisz, wnu­ku,
Co zni­ka dzi­siaj, iż czy­ta­ne pę­dem.
Za pa­no­wa­nia pan­te­izmu dru­ku,
Pod oło­wia­nej li­te­ry urzę­dem —
I, jak zda­rza­ło się na rzym­skim bru­ku,
Ma­jąc pod sto­py ka­ta­kumb ko­ry­tarz,
Nad czo­łem słoń­ce i jaw, ufny w błę­dzie,
Tak znów od­czy­ta on, co ty dziś czy­tasz,
Ale on spo­mni mnie… Bo mnie nie bę­dzie!”.

C. K. Norwid “Klaskaniem mając obrzękłe prawice”

Photo by Roy on Pixabay